Bajki złe i brzydkie - Dinopociąg, Rycerz Mike
16:06
Długo
zastanawiałam się, jak ująć w moim złośliwym rankingu bajki, które irytują mnie
wybitnie, a zarazem z pewnych obiektywnych względów są atrakcyjne dla
małoletnich odbiorców. „Dinopociąg” jest bowiem niesamowicie brzydki, ale ciekawy
i w kwestii walorów edukacyjnych daje radę. „Rycerz Mike” natomiast jest
całkiem przyjemny wizualnie, ale z kolei fabuła jest dosyć głupkowata.
Stwierdziłam więc, że w takim przypadku zjadę obie bajeczki za jednym zamachem,
co uczyni recenzję w pełni jadowitą.
Dinopociąg
USA/Kanada/Singapur
2009,
tytuł oryginału: Dinosaur Train
twórca: Craig
Barlett
produkcja: The
Jim Henson’s Company
Bohaterami
serialu jest sympatyczna rodzina Pteranodonów złożona z mamy, taty, oraz ich
pociech: Gwiazdki, Sama, Małej i przysposobionego tyranozaura Bratka.
Towarzystwo to gniazduje na malowniczym klifie, w wolnych chwilach łowi ryby,
zbiera rzeczy albo podróżuje tytułowym Dinopociągiem w celu poznawania innych
gatunków dinozaurów. Szczególną zaś cechą tego niezwykłego środka transportu
jest nie tylko sam fakt jego istnienia, lecz także możliwość poruszania się nim
zarówno w przestrzeni, jak i w czasie.
Dobre?
Pewnie, że dobre! Realizacja też pewnie miała być dobra, no ale wyszło jak
wyszło. Jakie zatem mam zastrzeżenia do tej nietuzinkowej produkcji?
Po
pierwsze i najważniejsze – animacja. Borze Tucholski, widzisz i nie
trzeszczysz?! W 2009 roku niektórzy chwalili się swoimi Klopsikami,
kontynuacją pewnej Epoki, Kotem w butach,
albo po prostu mieli Odlot,
lub przynajmniej swojego Delfina. A
tutaj - te tekstury, ta fizyka, o jeżu… dziękuję, postoję.
Że
niby wymagam zbyt wiele od serialu dla dzieci? Nie wiele, a jakości! Byle nie
takiej „byle”! Poza tym - mam prawo wymagać, bo wiem, że akurat tego producenta
stać na dużo, DUŻO
więcej… albo powinien skupić się na mapetach, a nie bawić w niskobudżetowe
animacje (ponieważ, proszę państwa, robienie animacji 3D wychodzi taniej, niż
cokolwiek innego! ale nad tym będę ubolewać innym razem).
Po
drugie – „papierowe” postacie. Mamy tu kolejnych rodziców rozgarniętych jako ta
kupa liści. Tata sprawia wrażenie, jakby nie za bardzo ogarniał cokolwiek, mama
podobnie, dzieci władowała do pociągu bezpośrednio po ich narodzinach i tak z
nimi jeździ do tej pory.
Rzeczone
pociechy też nie prezentują się jakoś szczególnie – Gwiazdka ma fetysz
błyszczących przedmiotów i instynkt przywódcy, Sam lubi kopać dołki i ogólnie
robi za wioskowego głupka. Mała to – no cóż – po prostu Mała oraz nieodłączny
przydupas przybranego brata Bratka, który co chwilę „ma hipotezę” (i tak, za
każdym razem brzmi to jak jakaś choroba).
Ta
ostatnia dwójka przemądrzalców to główni bohaterowie, i jak na takowych
przystało, wciąż wtykają nos w nie swoje sprawy pod pretekstem zdobywania
przyjaciół oraz wiedzy o innych gatunkach, których przedstawiciele w każdym
odcinku z radością udzielają wścibskim, obcym dzieciakom wszystkich potrzebnych
informacji o sobie i swojej rodzinie. Seems
legit.
Ogólnie
interakcje między dinozaurami zawsze wypadają co najmniej dziwnie – ale
powiedzmy, że odbieram je tak przez pryzmat wrodzonego introwertyzmu.
Po
trzecie – fabuła. Ja wiem, że podróże w czasie są fajne, i pociągi są fajne, i
dinozaury też są fajne, no ale… wszystko naraz? RLY?
Może
i bym to nawet przełknęła, gdyby ktoś te cuda uzasadnił, ale uniwersum jest
absolutnie płaskie – Dinopociąg zatrzymuje się na kolejnej stacji, poznajemy
kolejnego dinozaura, kawałek jakiejś lokacji i jedziemy dalej. I tak niemal co
odcinek! W ostatecznym rozrachunku wygląda to dosyć nędznie.
Ale
jedno trzeba tej kreskówce oddać – rzetelność przekazywanych informacji. W standardowych
animacjach dotyczących dinozaurów mogliśmy poznać najwyżej ze cztery
najpopularniejsze gatunki na krzyż; tu natomiast za każdym razem mamy do
czynienia z innym osobnikiem, osadzonym przy tym odpowiednio w czasie, o
wyglądzie i cechach opartych na wynikach wykopalisk i badań, ale
przedstawionych w sposób łatwy do zapamiętania i przyswojenia. Ponadto po
każdym odcinku głos zabiera doktor Scott, paleontolog, który poznanego przed
chwilą dinozaura omawia w sposób naukowy, lecz przyjazny małolatom. I to
wszystko jest na tyle dobre i pożyteczne, że może z powodzeniem zrównoważyć
moje marudzenie na temat wyglądu czy fabuły tej kreskówki.
Rycerz Mike
Kanada/Wielka
Brytania 2011,
tytuł
oryginału: Mike the Knight
twórca: Alexander Bar
produkcja:
Nelvana, HiT Entertainment
więcej informacji: imdb.com
W
pewnym królestwie pewien mały chłopiec marzy o zostaniu rycerzem. Ma już o tyle
ułatwione zadanie, że jego rodzice tym królestwem władają, czas akcji to
szeroko pojęte „wieki średnie”, lud co i rusz potrzebuje pomocy, a ponadto mają
miejsce czary i smoki – czyli wypisz-wymaluj klasyczne fantasy. Kiedy pojawia
się pomysł na rycerskiego questa, nasz protagonista wskakuje w zbroję, dosiada
konia, dobywa zaczarowanego miecza i wraz ze swą świtą rusza „rycerzem będąc,
postarać się” (sic!).
Jakąż
irytującą zawartość może skrywać tak przemiła kreskówka?
Po
pierwsze, standardowo – animacja… która wypada wcale nieźle. Naprawdę! Oczywiście
widać pewne niedociągnięcia i drobne niechlujstwa, ale przy tym postacie
sprawiają tak sympatyczne wrażenie ożywionych figurek ze starych
kinderniespodzianek, że nie mam serca nic krytykować. Jedynym rażącym błędem,
którego nie mogę przemilczeć, jest anatomia konia tytułowego bohatera; rozumiem,
że jego jeździec jest malutki, ale to nie upoważnia nikogo do robienia z
rasowego wierzchowca jamnika! Widok tak krótkich nóżek przy tak uroczym pysku
może przyprawić widza o spazmy grozy i zmarszczki na tyłku.
Po
drugie – bohaterowie… a właściwie jeden bohater – ten główny. Mike jest
wkurzającym dzieciakiem, który nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa i
nawet, kiedy udziela pomocy potrzebującym, dopatruje się w tym przede wszystkim
własnych korzyści, jakiekolwiek by one miały nie być. Nie wiem, co powoduje, że
w taki sposób odbieram tego rycerzyka, ale jest on irytujący i kiedy podejmuje
zadanie, i kiedy popełnia błędy, i nawet kiedy już wynagradza wyrządzone
szkody. A tymczasem wszyscy dookoła go lubią i starają się mu zrobić jak
najlepiej! Olaboga!
Na
towarzystwo Mike’a składają się dwa oswojone, gadające smoki, Chlups i Płomyk,
przeurocze i przemiłe gadziny, z których jeden zionie ogniem, a drugi wodą (o
ile wodą można ziać); oraz młodsza siostra naszego bohatera, Ewa, aspirująca do
miana czarodziejki i dzierżąca różdżkę, nad której mocą nie do końca panuje,
ale i tak jest słodka.
Poza
tym mamy zaprzyjaźnioną rodzinę trolli, której kwestii zaistnienia w tej bajce
zapewne sam Shrek szlaki przecierał, trójkę pożal się borze antagonistów w
postaci przygłupich Wikingów, barda, który rozpoczyna i kończy pieśnią każdy
odcinek, oraz mieszkańców królestwa, najprawdopodobniej o zbiorowej
świadomości.
Po
trzecie – fabuła. Mike każdy dzień rozpoczyna od jakiejś mało znaczącej aktywności
jak ćwiczenie walki mieczem i tym podobne rycerskie farmazony. W jej trakcie
wpada na pomysł „udowodnienia” wszystkim swojej rycerskości poprzez narzucenie
sobie zadania, więc wskakuje na dowolne podwyższenie i woła: „jestem rycerz
Mike i mam za zadanie [tu wstaw dowolną bzdurę]!”. To rzekłszy, przy wtórze
patetycznej, energiczniej melodii leci do swojej komnaty, przy pomocy
mechanizmu unosi łóżko, odsłaniając swój rycerski przyodziewek, wyposaża się,
wskakuje do dziury w podłodze, zjeżdża wprost na grzbiet oczekującego,
osiodłanego wierzchowca, majestatycznie wyjeżdża z zamku i dobywa miecza,
którego głownia przeobraża się w dziwaczny przedmiot, mający pomóc naszemu
bohaterowi w wykonaniu misji. Mike, jak zawsze, wyraża swoje zdziwienie, ale i
tak wszyscy wiedzą, że na końcu ten właśnie przedmiot będzie jedynym przydatnym
przy rozwiązaniu problemu!
Problem
natomiast albo stwarza sam rycerz podczas odbywania zadania, albo jego siostra,
która akurat miotnęła jakimś zaklęciem. Ale chociaż nieostrożność Ewy bywa
żałosna w skutkach, to jednak nie zważa ona na liczne pretensje starszego brata
i wraz ze smokami usiłuje ratować sytuację. Koniec końców dobre rady i starania
tej trójki naprowadzają rycerskiego buca na właściwą drogę i ostatecznie może
on stać się bohaterem dnia i zaradzić powstałemu złu. Dziękujemy, panie
rycerzu, ciemny lud jest wdzięczny.
Być
może pomysł na bajkę o początkującym rycerzu sam w sobie nie jest tak
tragiczny, ale scenariusz i realizacja takim właśnie go czyni. Świat jest
płaski, misje nudne, a charaktery postaci drugoplanowych przytłacza wątpliwa
zajebistość głównego bohatera.
…
Ale
za to naprawdę wszyscy wyglądają jak kinderniespodzianki!
2 komentarze
ojezuuu! Dinopociąg! przerabiałam te bajkę z moją córką 2 lata temu..........najlepszy jest odcinek o..."tańcu Małej" i kupie :) no i ta piosenka.....padłam!
OdpowiedzUsuńOoooch, na śmierć zapomniałam o tym odcinku! Dziękuję, jak go znajdę, to zamienię, będzie bardziej wymowny :D
UsuńFajnie, że jesteś! Możesz napisać mi komcia, korzystając z tego oto miniporadnika formatowania:
[b]tekst[/b] - pogrubienie
[i]tekst[/i] - kursywa
[a href="www.jakaśstrona.pl"]tekst[/a] - link ukryty
Zamiast nawiasów kwadratowych [] wstawiamy nawiasy ostre <>