Próbka fantasy - #2
11:20Ten kuń wcale nie ma przyczepionych skrzydeł od gołąbka, ależ skąd, no co wy. #nomakeup #nofilter #nophotoshop #źródło |
Dobra, lecimy dalej z tym opkiem.
Myślałam, że przez weekend wrzucę coś bardziej konstruktywnego - bo mam zaczętych jakieś dziesięć wpisów, które od publikacji dzieli jedynie brak paru zdjęć i odrobiny treści - ale
Więc oto jest! Kolejna scenka z kapelusza!
Profesor Walery Pomponiusz był niezadowolony. Raz – jakiś wybitnie nierozgarnięty młokos ze służby postanowił zamknąć na noc spiżarnię, w której spoczywa butelka jego ulubionego likieru. Dwa – oznaczało to również brak dostępu do pozostałych, nie mniej ważnych, zasobów składowanych w tymże pomieszczeniu, i to właśnie w chwili, gdy wrażliwy żołądek wykładowcy, jak zwykle o tej porze, domagał się zasłużonej, nadprogramowej kolacji. Trzy – ktoś dobijał się do drzwi, a on, Walery, był obiektywnie rzecz biorąc najbliżej stojącą i mogącą je otworzyć, osobą. Przepastną odległość pięciu metrów pokonał z najwyższą niechęcią.
- Pojęcie ciszy nocnej pojawia się w stu dwudziestu ośmiu księgach dostępnych w Bibliotece oraz widnieje jako jeden z najważniejszych punktów regulaminu kampusu – rozpoczął recytację, gdy tylko uchylił drzwi, nadając wypowiedzi najbardziej nieprzyjemny ton, na jaki mógł się zdobyć. – Polecam uważną lekturę tych źródeł, zanim znów zakłóci pan/pani spokój profesorów, który, jak powszechnie wiadomo, jest najwyższą wartością…
- Żadna z definicji podana w wymienionych księgach nie jest wystarczająco precyzyjna, natomiast w regulaminie na stronie pięćdziesiątej drugiej, jak zapewne pan profesor wie, jest mowa o osiemnastu odstępstwach od rzeczonego zakazu – przerwał przybysz. Pomponiusz oburzył się, spojrzał na rozmówcę, dokonał rozpoznania i przeszedł do strategii nieprzychylności pasywnej.
- A, to ty – burknął.
- Pilna sprawa u profesora Maksencjusza – obcy nie wydawał się przejęty oschłym powitaniem. Walery obrzucił krytycznym spojrzeniem kolejno jego niestosowne ciężkie buciory, nieprzepisowy skórzany płaszcz i nieuzasadniony szeroki uśmiech.
- Jak zawsze – powiedział w końcu, ale nie uchylił drzwi ani odrobinki szerzej.
- Będę bardzo zobowiązany, jeżeli pan profesor wpuści mnie do środka – mężczyzna nie tracił rezonu. Pomponiusz prychnął pod wąsem.
- Będę bardzo zobowiązany – powtórzył ironicznie – jeżeli twoje wizyty będą następować w godzinach dziennych, bo doskonale wiesz…
- To bardzo osobista sprawa – przybysz znów wszedł profesorowi w słowo, wykazując zapierającą dech w piersiach arogancję, i podczas, gdy Walery się zapowietrzał, dodał konspiracyjnie: - Rzekłbym wręcz, że i n t y m n a.
Przeanalizowawszy otrzymaną informację, wykładowca najpierw odbył błyskawiczną hiperwentylację, po czym skrzywił się paskudnie. Teraz już z całą pewnością nie chciał brać udziału w dalszej konwersacji z tkwiącym w drzwiach indywiduum. Uchylił wrota z najwyższym wstrętem, usiłując wyrzucić z myśli obrazy dotyczące spraw intymnych, które wymagałyby interwencji osób trzecich.
- Dobrze – burknął – ale chcę, żebyś wiedział, że cała ta sytuacja jest ze wszech miar karygodna, i gdy tylko…
Przybysz niezwłocznie minął perorującego Pomponiusza i podążył korytarzem tak szybkim krokiem, że ledwo dotarł do niego początek tej druzgocącej tyrady. Błyskawicznie dotarł do kwater swego przyjaciela, bezceremonialnie wparował do środka i bez mrugnięcia okiem odparł atak zanimizowanej roślinki doniczkowej.
- Destian! – ucieszył się Maksencjusz, ulokowany na szczycie drabiny opartej o regał z książkami. Miotła, którą tłukł harcujące u stóp regału grupę podobnych krwiożerczych przedstawicielek flory, była obgryziona niemal do gołego kija. – Jak dobrze znów cię widzieć!
Destian był magiem-wolnym strzelcem, magiem od brudnej roboty, magiem-serwisem sprzątającym i tłumikiem afer; magiem-ostatnią deską ratunku przy czarodziejskich wypadkach przy pracy. Jednak mimo rąk pełnych roboty (było doprawdy zbyt wielu czarodziejów dostojnych, potężnych i nieostrożnych jednocześnie), zawsze był gotowy nieść pomoc przy mniej destrukcyjnych incydentach, których sprawcą był jego stary kolega z roku – ot tak, po starej znajomości.
- Czy chcę wiedzieć, dlaczego próbowałeś ożywić nielegalną hodowlę denderskiego ziela?
- Nie chciałem ich ożywić – rzekł Maksencjusz przepraszającym tonem, końcem miotły powstrzymując rzeczone zioła przed zjedzeniem pierwszych szczebli chwiejącej się drabiny. – Tylko dorzuciłem im kompostu, żeby lepiej rosły…
Destian przerwał wyciąganie zza pazuchy flakonów z eliksirami, kopnął narzucającą mu się żarłoczną zawartość jednej z donic i wzniósł oczy do nieba.
- Tego typowo zielarskiego kompostu?
- No taaak… chociaż… nie, w sumie to nie. W sumie to dałem tego, wiesz, turbokompostu.
- Niech szlag trafi turbokompost – mruknął Destian i powrócił do rozstawiania na stole baterii kolorowych fiolek. – Powinienem go przebadać na zawartość składników magicznych i dopiero wtedy opracować antidotum, ale zgaduję, że ci się spieszy.
- Trochę – przyznał młody wykładowca, ze zgrozą obserwując jedną z roślin, zwinnie wspinającą się na regał mimo ciążącej jej donicy. Mag celnym kopniakiem posłał w jej kierunku inną harcującą opodal donicę, strącając chwast z mebla. Oba naczynia rozbiły się o kamienną posadzkę, a uwolnione z nich zielska szybko się podniosły i pomknęły galopem w głąb komnat, radośnie tupiąc korzonkami. Des uniósł brwi.
- Niezły ten towar.
- Oddam ci połowę, ale błagam, zatrzymaj je! – jęknął Maksencjusz, zrzucając natarczywe zioła ze szczebli. Drabina zakołysała się złowieszczo, a z regału spadło parę ksiąg, które natychmiast zniknęły w żarłocznych kwiatowych paszczach.
- No cóż – chrząknął mężczyzna, po raz ostatni kopiąc jedną z atakujących go roślin i dla bezpieczeństwa wskakując na stół. Usiadłszy po turecku, zdjął z półki nieopodal słój z marynowanymi sromotnikami, bezceremonialnie wyrzucił jego zawartość na podłogę i zaczął wlewać do niego rozstawione wokół eliksiry. – Tego, tego, tego, tego nie, tego trochę, a to ciekawe… - przyjrzał się złapanej fiolce, wzruszył ramionami, pociągnął z niej zdrowo, po czym schował opróżnione szkiełko do kieszeni.
- Pozwolisz, że kwestią poczęstunku zajmę się nieco później? – zapytał zgryźliwie kiwający się na drabinie profesor.
- Mogą być kanapki – odparł Destian machinalnie, powróciwszy do tworzenia mieszaniny. Machnięciem ręki nakazał pustym flakonikom powrót do przepastnych kieszeni skórzanego płaszcza, zamknął słój i porządnie wstrząsnął miksturę, która przybrała barwę złowrogiego amarantu.
- W takich chwilach jak ta – odezwał się refleksyjnie Maksencjusz, obserwując z niepokojem poczynania przyjaciela - eliksiry zazwyczaj malowniczo wybuchają.
- Nie znasz się – skwitował Des, otwierając słój i wyciągając z kolejnej kieszeni następną partię flakonów, tym razem w osobliwym kształcie aerodynamicznych gruszek. Napełnił jedno z naczyń, chwycił za jego szyjkę i cisnął nim w drabinę. Purpurowy dym wzbił się u jej stóp i szybko wypełnił całe pomieszczenie, poważnie ograniczając widoczność.
- DES! – wrzasnął w panice wykładowca, zewsząd otoczony gęstą chmurą różowości. – Co ty do ciężkiej zarazy robisz?!
- Nic się nie bój, będzie fajnie – dobiegł go głos przyjaciela. Następnie w dalszej części mieszkania rozległy się szybkie kroki, stukot donic o kamienną podłogę, parę odgłosów tłuczonych fiolek, aż w końcu zapadła cisza.
W tym właśnie momencie drabina zachwiała się ostatecznie i Maksencjusz runął z wysokości w purpurowe obłoki.
_________________________________________________________________________________
Blogger zrobił akapitom jakieś brzydkie rzeczy, nie ogarniam.
Życiowo też nie ogarniam, bo sesja trwa w najlepsze i niewiele brakowało, a by mnie pokonała - po prostu najgorsza sesja ever. Co prawda ostatni egzamin zaliczyłam w piąteczek wieczorem (bo co innego student może robić w piąteczek wieczorem, prawda) i w zasadzie do pomyślnego zamknięcia tego semestru potrzebuję jedynie zrobienia dwóch większych projektów; ale dla odmiany wciąż nie mam tematu pracy licencjackiej i ogólnie jestem w dupie Rzeczywistości tak bardzo, jak to możliwe bez konieczności używania wazeliny.
Jednakowoż w ciągu tego tygodnia mam szczerą nadzieję opuścić to zaciszne miejsce (tak, ciągle mowa o dupie) i ogarnąć się do piątku, bo w ten weekend czeka mnie absolutnie zachwycające przeżycie - spotkanie lalkowe!
Poznam w realu ludzi z internetów! I będziemy razem macać lalki! I to publicznie!!!1
Ale to temat na kolejną nocię.
Naprawdę, kolejną! Stay tuned!
5 komentarze
Mag i alchemik w jednym, skoro robi potiony ;)
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga. Nawet nie pomyślałam, że mieszanie miksturek to przecież dość mało czarodzicielskie zajęcie... Damn it!
UsuńTaaak, tak, tak :) Bardzo fajnie się czytało :) Umiliłaś mi tym tekstem króciutką przerwę w pracy! Domagam się wie
OdpowiedzUsuńęcej ;)
ps. Czy ten tekst jest powiązany jakoś z poprzednim, czy to dwie zupełnie inne, odrębne historie?
Podczas przerw w pracy cieszą nawet najdrobniejsze przyjemności, jak widać... xD
UsuńHistorie są odrębne, ale realia i świat ten sam - a w przyszłości wszystkie te scenki mają spleść się w jednym głównym wątku, czego co prawda wcale jeszcze nie widać, no ale...
Thanks, great post. I really like your post! Christmas Wallpapers HD
OdpowiedzUsuńFajnie, że jesteś! Możesz napisać mi komcia, korzystając z tego oto miniporadnika formatowania:
[b]tekst[/b] - pogrubienie
[i]tekst[/i] - kursywa
[a href="www.jakaśstrona.pl"]tekst[/a] - link ukryty
Zamiast nawiasów kwadratowych [] wstawiamy nawiasy ostre <>