Challenge - 30 piosenek na 30 dni - szybki (he he) wpis subiektywnie muzyczny

23:57


Zrób muzyczny challenge, mówili, będzie fajnie, mówili. Spoko, powiedziała Lunatyczka, mam masę pasujących do niego piosenek, to mi błyskawicznie pójdzie, na pewno się wyrobię z wpisem w terminie. Po czym trzy dni siedziała nad wyborem odpowiednich utworów do swojego wakacyjnego zestawienia.

Pomysł na realizację 30 days song challenge wzięłam sobie z Instagrama. Nie jest to nic odkrywczego ani ciekawego, ale pomyślałam, że przynajmniej będzie szybkie w realizacji. Jak widać na załączonym obrazku i jak można wnioskować na podstawie daty tej publikacji, nieco się przestrzeliłam w obliczeniach. I to nie dlatego, że nie wiedziałam, co wybierać, tylko dlatego, że miałam do wyboru zbyt dużo, a wiele piosenek pasowało do więcej niż jednego hasła i musiałam nimi tak sprytnie żonglować, żeby wszystko było jak najbardziej adekwatne.


Aby dodatkowo sobie sprawę skomplikować uprościć, uznałam że wybór powinien obejmować utwory ładnie wybrzmiewające o tej porze roku - sierpniowe, w większości ciepłe, pogodne i słoneczne, ale też trochę smutne przez wzgląd na nadchodzącą jesień i szybko zbliżający się koniec wakacji.

(Co to są w ogóle wakacje, pamięta ktoś?)

Dzień 1 - piosenka z kolorem w tytule
W ten sposób odhaczam od razu Obowiązkowy Element Coldplayowy. Bo lubię Coldplay. A przynajmniej lubiłam. Ostatnimi czasy przestał do mnie przemawiać i nie wiem, czy to wina nowych kawałków, bo są słabe, czy wina moich gustów, bo się pozmieniały znowu i znowu nie wiem, czego tak naprawdę lubię słuchać. Niestety, Coldplay najlepiej mi wchodzi w tym standardowym, najbardziej przebojowym i najpopularniejszym wydaniu, tak mniej więcej od Clocks po Paradise.

Dzień 2 - piosenka z liczbą w tytule
Pierwszy wybór jest trochę dla śmieszków, trochę z sentymentu, ponieważ tę piosenkę wyniosłam jako pamiątkę ze swojego ulubionego serialu - możecie zgadywać, którego - i, zgodnie z konwencją, wykorzystuję ją przy dalekich samochodowych wojażach, dlatego równie dobrze mogłaby pełnić funkcję piosenki dnia siódmego w tym zestawieniu.
No ale tak bardziej serio - wybór drugi jest już poważny, ponieważ jest tam Bono, i jest The Edge, a ja tych panów bardzo kocham od dzieciństwa wręcz, i w tym wykonaniu poradzili sobie bardzo ładnie i poruszająco nawet. Poza tym ten utwór został napisany do musicalu o Spidermanie, co też jest poruszające, no bo kurczę, musical o Spidermanie, nie mówcie, że Was to nie rusza!
Okej, szczerze mówiąc mnie nie rusza. No ale Bono i The Edge! <3

Dzień 3 - piosenka kojarząca się z latem i wakacjami
Teraz odhaczam Obowiązkowy Element Kortezowy, a robię to przy pomocy totalnie hipsterskiego wyboru - bo tego utworu nie słyszałam nigdy ani w radiu, ani na kortezowym koncercie (tym jednym, na którym byłam) więc zakładam, że nikt inny też go nie słyszał i nie istnieje on w publicznej świadomości, i czuję się teraz trochę jak pierwszy człowiek na Księżycu, który staje na gruncie niezbadanym jeszcze przez żadnego innego człowieka i chce opowiedzieć wszystkim o tym nieziemskim doświadczeniu.
Kortez swoim złamanym głosem, wrażliwością muzyczną, subtelnością tekstów i całą swoją postacią robi mi bardzo dużo w serduszko i sprawia, że chciałabym znowu pisać wiersze, i jestem trochę bezradna wobec uczuć, które mnie ogarniają przy słuchaniu jego utworów. Są jak rozbity kryształ - wzbudzają poczucie pewnej bezpowrotnej straty, ale mimo to potrafią cieszyć przepiękną grą światła i tęczą migoczącą w przejrzystych okruchach.
Niby nic odkryłam jakieś dwa tygodnie temu, słuchając po raz pierwszy całej kortezowej płyty od deski do deski po, bagatela, prawie dwóch latach od jej wydania. Za pierwszym razem rzeczona piosenka pozostawiła mnie w srogim stuporze, bo po pierwsze - zaczyna się bez żadnego wstępu, od razu wjeżdża wokal; po drugie - zawiera całą orkiestrę dętą, taką w stylu orkiestr grających na dożynkach; po trzecie - jest pogodna, a wręcz prawie że wesoła; innymi słowy, to jakaś antyteza Korteza.
No więc za pierwszym razem przesłuchałam, nie wiedząc, co się w ogóle dzieje (zwłaszcza że ten utwór jest zaraz po Z imbirem, które mnie zawsze trochę odrywa od rzeczywistości); za drugim razem byłam już gotowa na jego skoczność i radosność, ale zdegustowało mnie końcowe solo na dożynkowej orkiestrze; a za trzecim stwierdziłam, że absolutnie nie wiem, co się w ogóle dzieje, i jak to się stało, że to jest teraz mój ulubiony kawałek. Właśnie dlatego, że jest taki dożynkowy, że buduje klimat letniego festynu i wrażenie przeżywania wakacyjnego romansu (patrz i się ucz, Grabaż).
I pewnie moja sympatia do niego też będzie jak wakacyjny romans - intensywna i przepełniająca uczuciami, ale tylko przez jedno lato. 

Dzień 4 - piosenka kojarząca się z osobą, o której wolisz zapomnieć ludźmi, o których chcesz pamiętać
Nie poznałam nikogo, kogo chciałabym wyrzucić z pamięci i nie wyobrażam sobie, że miałabym chcieć o kimś zapomnieć. Być może, na szczęście, skala krzywd, jakich doznałam wskutek działań innych ludzi, jest za mała. Być może, na szczęście, nie spotkałam nikogo do tego stopnia złego, że chciałabym go wymazać ze swoich wspomnień. Nawet jeśli poznałam sporo osób, które w taki czy inny sposób okazały się zwyczajnymi dupkami, to tym bardziej nie mogę tak po prostu o nich zapomnieć.
Wolę zapamiętać twarze tych sukinsynów i dokonać zemsty po latach.
Utwór, który wybrałam, rozpoczyna płytę, która towarzyszyła nam na zajęciach literackich i już zawsze będzie mi się z nimi kojarzyć - z salą w starym kinie, pachnącą kurzem i popcornem, z rozsiadaniem się po kątach w taki sposób, żeby każdy miał własną mikroprzestrzeń do napisania miniatury na poczekaniu, ze wspólnymi pierwszymi próbami muzycznymi na dwie gitary, flet, djembe i skrzypce, z kompletną ekipą, jeszcze wolną od konfliktów i dramatów.
Dorosłość ssie.

Dzień 5 - piosenka której trzeba słuchać GŁOŚNO
Jestem pewna, że w ciągu swojego ziemniaczanego życia natknęłam się na piosenki, których należałoby słuchać nawet głośniej, ale ponieważ jestem takim cichym i spokojnym ziemniaczkiem, który nie lubi hałasować i tego oczekuje od innych, nie zachowałam ich w pamięci.
Ale riffy w Money for nothing nie będą brzmiały właściwie, jeśli nie zagra się ich najgłośniej jak można. Poza tym Sting i Dire Straits w jednym utworze po prostu zasługują na godną oprawę akustyczną! 
A Poison nie wymaga tłumaczenia. Poison wymaga pierdolnięcia.

Dzień 6 - piosenka która zawsze podrywa cię do tańca
Trochę przepraszam, a trochę nie. :D :D :D
Nie no, naprawdę przepraszam, ta piosenka jest do tego stopnia ograna, że już nawet jako mem się zestarzała. Z drugiej jednak strony - ABBA, ludzie, jak tu nie tańczyć? Gdybym słuchała Abby w wieku lat siedemnastu, ta piosenka na pewno byłaby hymnem przewodnim mojego życia.
Albo i nie, bo w wieku lat siedemnastu ciągle demonstracyjnie gardziłam rytmami w klimacie popu i diskodensów. Jak dobrze, że z pewnych rzeczy się wyrasta.
Gwoli ścisłości, doceniłam ten zespół dopiero po obejrzeniu musicalu Mamma mia, a więc nie tak dawno. Odkrycie, że autentycznie podoba mi się disco lat 70, było równie szokujące, co odkrycie, że smakuje mi gorzka czekolada; ale dzięki temu w chwili obecnej zyskujemy przy wybranym tutaj utworze iście letni kontekst wakacji marzeń w greckim raju. 

Dzień 7 - piosenka do jazdy samochodem
Czyli Obowiązkowy Element Laurowy. Nie, jeszcze mi się nie znudziła, najchętniej podstawiłabym jej piosenki pod połowę dni z tego zestawienia, ale się dzielnie powstrzymuję.
Uwielbiam ten kawałek, bo skłania mnie do hulania po polu i picia kakao. Rytmiczne, ciepłe ukulele, pogwizdywanie, poklaskiwanie, cały pęd refrenu i ten łagodnie krzykliwy wokal, który leci z wiatrem w kierunku kliszowo zachodzącego słońca i który sprawia, że dostaję mandaty za prędkość.

Dzień 8 - piosenka o alkoholu lub innych używkach
To zestawienie (oraz moje życie) bez Pink Floydów nie byłoby kompletne. Zwłaszcza przy tym podpunkcie.
Bardzo lubię ten zespół za fantastyczny klimat nienachalnego surrealizmu, który stwarzają w swoich utworach, a innymi słowy - quality content. Psychodelia, halucynacja, taka sytuacja.
I właśnie dlatego, że tak bardzo ich lubię, tak rzadko ich słucham - bo są za dobrzy, żeby towarzyszyć mi w przykrych i niegodnych czynnościach dnia codziennego.
A ta piosenka jest tym lepsza, że muzyka i tekst opowiadają równolegle jedną historię; splatają się, uzupełniają i wybrzmiewają w jednym znaczeniu, tak że więcej się wyczuwa, niż rozumie. Nie wiem, jak oni to zrobili, ale to zrobili.

Dzień 9 - piosenka która cię uszczęśliwia
Kolejny z Obowiązkowych Elementów, ponieważ jestem Cureczakiem. 
W ostatnim tego typu zestawieniu chwaliłam The Cure za prawdziwie brzmiący w ich wykonaniach smutek... a teraz wrzucam ich jako twórców kawałków, które mnie uszczęśliwiają. I to nawet nie jeden, ale dwa kawałki tego samego, depresyjnego emo-zespołu, który jedyne, co powinien wzbudzać w odbiorcy, to chęć golenia sobie żył do rytmu ich zrezygnowanych riffów gitarowych. Coś tu się mocno kupy nie trzyma.
Ale nic nie poradzę - The Cure odkryłam i odsłuchałam w całości w pewne smutne wakacje, i od tamtej pory każde słoneczne lato kojarzy mi się wyłącznie z ich melancholijną muzyką.
Wybrałam Dragon hunters song - ponieważ, mimo oczywistego i nieodzownego smutku, jaki w sobie zawiera, pędzi i wzywa do wyruszenia na przygodę, a ponadto jest openingiem bardzo sympatycznej kreskówki.
I wybrałam Just like heaven - ponieważ, tak jak w przypadku Korteza, opowiada ono o festynowej, wakacyjnej miłości, i chociaż nie kończy się szczęśliwie, to mimo wszystko brzmi jak coś, co warto było przeżyć.
Tak, te utwory są smutne; ale mam wrażenie, że to ten rodzaj smutku, który stanowi jedynie ciemne tło dla właściwej ekspozycji dojrzałego szczęścia.


Dzień 10 - piosenka która cię zasmuca
Wiecie co, gdybym zamieniła dzień dziewiąty i dziesiąty miejscami, nie byłoby prawie żadnej różnicy. Sting w Fields of gold jest dokładnie tak samo radośnie smutny, co The Cure w... we wszystkim, co nagrali, tak właściwie.
Ale ponieważ to właśnie Sting swoim balladowym stylem nakłania mnie do refleksyjnego zatrzymania się nad opowiadaną przez siebie historią, zaczynam się smucić trochę bardziej, niż powinnam. A wizja słonecznych, złotych pól zawsze wzbudza we mnie trudną do sprecyzowania nostalgię.

Dzień 11 - piosenka która nigdy ci się nie nudzi
To utwór, do którego wracam rzadko, ale kiedy już go zasłyszę, zawsze podoba mi się tak samo, i za każdym razem brzmi dla mnie jak coś nowego i świeżego.
Lubię dynamikę tej piosenki, energię smyczków i subtelną złowróżbność jej wydźwięku. Ponadto jej tekst zainspirowany jest historią Wilhelma Reicha, austriackiego psychoanalityka, którego kontrowersyjne badania spotkały się ze sprzeciwem amerykańskich władz, a ostatecznie doprowadziły do jego aresztowania - więc złowróżbność jest jak najbardziej na miejscu. A jeszcze ponadto - w realizacji teledysku do tego utworu udział wziął Terry Gilliam, animator z pokładu Latającego Cyrku Monthy Pythona (który, podobnie jak cały cyrk, również nigdy mi się nie nudzi, a jego animacje są równie cudowne, co... hm, oryginalne).

Dzień 12 - piosenka z okresu między dzieciństwem a nastoletniością
Powód, dla którego w tym momencie wybieram Roxette, jest tak żenujący, że już upatrzyłam sobie stosowną rozpadlinę w ziemi, aby po publikacji tego zestawienia szybko się pod nią zapaść.
W okresie między dzieciństwem a nastoletniością po raz pierwszy dokonywałam absolutnie samodzielnych wyborów w rozmaitych kwestiach - to znaczy na tyle samodzielnych, na ile były one powszechnie akceptowane przez moich rówieśników. Zatem zdecydowałam w owym czasie, że chcę ubierać się jak wszystkie inne dziewczynki, że chcę czesać się jak wszystkie inne dziewczynki, i że chcę słuchać tego, co wszystkie inne dziewczynki, a więc tego, co puszczali nam na dyskotekach w podstawówce - Stachurskiego, Dodę i inne takie kwiatki, bo czego się nie robi dla powszechnej akceptacji.
Natomiast po godzinach szkolnych byłam sobie już małym nerdem, i jak tylko grzecznie odrobiłam lekcje, zasiadałam do komputera i gierkowałam we wszystko, co w tamtym czasie udało mi się zdobyć.
A był to czas, kiedy gry kupowało się albo na rynku u Ruskich, albo pożyczało od znajomego. W jeden albo drugi sposób trafił do mnie Tarzan, sympatyczna disneyowska platformówka w raczkującym 3D, nad którą spędziłam godziny dla samej frajdy biegania kwadratowym Tarzanem po kwadratowej dżungli.
I z jakichś powodów The look Roxette było soundtrackiem do drugiego lub trzeciego levelu tej gry. Nie wiem, czy to celowy, oryginalny zabieg twórców, czy modyfikacja jednego z wielu właścicieli, którym mój egzemplarz gry przeszedł przez ręce, w każdym razie - dzięki temu mogę teraz uratować swój honor i zalinkować coś lepszego niż Stachursky. :D


Dzień 13 - piosenka z lat 70 60
Lata 70 nie są okresem, który kojarzy mi się muzycznie w jakiś szczególny sposób (poza Abbą, ale jedna Abba w tym zestawie zdecydowanie wystarczy). Wolę więc cofnąć się o dziesięć lat do tych wszystkich cudnych, starych amerykańskich piosenek w stylu Sinatry; choć też nie do samego Sinatry, a do takiego oto kawałka, który jest dynamiczny, taneczny i bardzo fajnie się go gra na ukulele, sprawdzałam, polecam.

Dzień 14 - piosenka która musi być zagrana na twoim weselu
Ta piosenka była grana na moim weselu! Bo po pierwsze - Sinatra (co z tego, że córka, still Sinatra), a po drugie - James Bond, biczes! You only live twice to opening do filmu z Seanem Connerym o tym samym tytule. A stare Bondy są pyszne.
Gdybyśmy wtedy z Księciem mieli trochę większe jaja i gdyby nam zależało na tak nieistotnych detalach jak stajl, to zrobilibyśmy wówczas nasze wesele bardziej przejrzyste tematycznie, w klimacie starych Bondów właśnie. Bo w sumie mieliśmy już i smoking, i iście filmową suknię ślubną, i stary szybki samochód w wersji cabrio, i dekoracje w bieli z odrobiną czerni i czerwieni. I może nawet nauczylibyśmy się lepiej tańczyć do tego kawałka, który kazaliśmy sobie zagrać... no ale. Następnym razem. :D

Dzień 15 - piosenka będąca coverem
Obawiałam się, że będę miała problem z tym podpunktem, ale nieoczekiwanie okazało się, że znam tyle coverów, że aż nie wiem, które wybierać.
Pierwszy - no bo LP, oczywiście, ale również dlatego, że tym wykonem odciążyła pierwowzór z bagażu historycznego, jaki nałożył na niego Simon and Garfunkel, którzy we własnym coverze tej średniowiecznej angielskiej ballady zawarli wersy swojej innej piosenki - Canticle, manifestu antywojennego, co w jakiś sposób sprawiło, że ich Scarborough Fair kojarzone jest z wojną w Korei (a przynajmniej tak mówią komentarze na Youtube).
Drugi - bo Jack White w tym wykonie niesie dokładnie taki ładunek emocjonalny, jaki powinien się tu zawierać.
Trzeci - bo tak, panie Simon & pana Garfunkel, powinno się budować muzyczne napięcie. Nie twierdzę, że oryginał jest gorszy, ale wikingowość tego wykonu Disturbed to coś, co daje mi życie.

Dzień 16 - piosenka z kategorii klasycznych

Nie jestem pewna, co miał w tym momencie na myśli autor wyzwania, ale jeśli chodziło mu o muzykę klasyczną, to niestety nie mam o niej najmniejszego pojęcia. Najbliżej tego gatunku z piosenek mi znanych i lubianych będzie zatem klasyczny smooth jazz, który znalazłam dawno temu przypadkiem, błądząc po zupie.
Nic mi nie mówi ani nazwa wykonawcy ani albumu, nie wiem, czemu jego okładka jest anime, ale niespecjalnie mnie to obchodzi - to utwór z gatunku tych, na których właśnie absolutnie się nie znam, i które przez to są niemożliwe do znalezienia celowo (wpisywanie w google "smooth jazz" nie jest zbyt efektywne), ale których słucham z najzwyklejszą przyjemnością. Do tego włączamy sobie to oraz to i już możemy przyjemnie i niskobudżetowo spędzić romantyczny wieczór!
A druga propozycja jest bardzo klasyczna i bardzo dla śmieszków. Wykonuje ją, uwaga, Grupa MoCarta oraz ich żony - ale wyłącznie a capella, i w dodatku operowo - a tekst pisał Artur Andrus. I tego po prostu trzeba posłuchać.

Dzień 17 - piosenka którą zaśpiewałbyś w duecie na karaoke
Gdybym potrafiła śpiewać, i gdybym znała kogoś o podobnym guście muzycznym, kto też potrafiłby śpiewać, i gdybyśmy mieli obydwoje jakąś odwagę cywilną, to dalibyśmy z tym utworem tak bardzo czadu, że nawet nie pytajcie. Jest minimalistyczny i brzmi smutno, ale w refrenach ładnie się rozkręca i można by fajnie poszaleć z wokalem. Gdyby się go miało.

Dzień 18 - piosenka z roku twojego urodzenia
Tata powiedział, że tego kawałka właśnie słuchał, kiedy się rodziłam. Może dlatego moje życie to sinusoida nieszczęść, chociaż jestem przy tym taka wspaniała.

Dzień 19 - piosenka która każe ci przemyśleć życie
Język czeski jest uroczy jak szczeniaczek i to zdanie nie podlega żadnej dyskusji. Język czeski w wydaniu pana Jaromira jest uroczy jak szczeniaczek śpiący na dywaniku przed płonącym kominkiem w drewnianej górskiej chatce.
Ta piosenka nie każe mi przemyśleć życia w taki sposób, w jaki prawdziwie przemyślenie życia powinno się odbyć - nie przywołuje dramatycznych wojennych flashbacków ani też nie sprawia, że dochodzę do wniosku, aby w końcu pierredolnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Po prostu zwyczajnie każe na chwilę przysiąść. I to zupełnie wystarcza.

Dzień 20 - piosenka która jest dla ciebie wieloznaczna
Z jakichś przedziwnych powodów większość piosenek, które dziś Wam proponuję, ma dla mnie znaczenie z rozmaitych i niepotrzebnie szczegółowo rozpisanych przyczyn, dlatego w tym punkcie zalinkuję utwór, którego prawdziwe znaczenie odkryłam wczoraj. Przy okazji odfajkowuję Element Obowiązkowy w postaci Dire Straits; choć z nieczystym sumieniem, bo przecież sam wokal i klawisze to jeszcze nie Dire Straits, ale jednak ta folkowo-irlandzka oprawa w obecnej porze roku trafia do mnie trochę bardziej.
No i właśnie ze względu na tę folkową, irlandzką oprawę słuchałam całej płyty Get lucky. Celtyckie wizje dzikich zielonych wzgórz, jakie przed słuchaczami roztacza w niej Knoplfer i jego nowa ekipa, to absolutnie wszystko, czego potrzebuję do szczęścia, teksty są mi tu w odbiorze zupełnie zbędne.
Dopiero wczoraj, na potrzeby tego zestawienia, sprawdziłam co tam się w nich tak naprawdę czai.
I okazało się, że każdy utwór to historia innego człowieka. A każda historia została umieszczona w konkretnym czasie, konkretnej przestrzeni i konkretnych realiach. Wszystkie w jednej, baśniowej, irlandzko-folkowej oprawie.
A to oznacza, że ta płyta jest podwójnie baśniowa.
Do posłuchania wrzucam singiel, o którym w życiu bym nie pomyślała, że może opowiadać o jeżdżeniu sobie ciężarówką i niczym poza tym, a który przy tym brzmi jak jakieś hobbicie wesele.

Dzień 21 - piosenka z imieniem w tytule
Fakt, że piosenka, którą bardzo starannie wybrałam, zawiera akurat moje imię, to czysty przypadek, jak babcię kocham!
Straszliwie mi się podoba klubowy charakter tego utworu, narastające emocjonalne napięcie i unoszące się w atmosferze feromony niemal widoczne gołym okiem. No i unoszący się nad tym wszystkim ducha Elvisa Presleya.

Dzień 22 - piosenka która motywuje cię do ruszenia do przodu
Mam w swoim muzycznym zbiorze parę piosenek, które przyniosły mi oglądane filmy lub seriale - jak wyżej wspomniane 500 miles, które poznałam dzięki How I met your mother (zagadka rozwiązana), More than a felling, które z kolei wzięłam ze Scrubsów, czy Baba O'riley, co do którego uświadomił mnie House. 
Natomiast zupełnie nie pamiętam, skąd przyszedł do mnie powyższy utwór, ale na pewno nie z Glee, bo tego akurat nie oglądałam. Co w sumie jest dobre, bo oznacza, że nareszcie zapoznałam się ze znanym już wszystkim przebojem bez serialowego pośrednictwa.
I nie wiem, co w nim takiego jest, ale jest zdecydowanie uspokajający - w takim wymiarze, w którym konieczne jest pozbycie się stresu z dnia codziennego; w którym stanowi coś pomiędzy wentylem bezpieczeństwa a ładowarką baterii.

Dzień 23 - piosenka którą twoim zdaniem wszyscy powinni znać
Red Box, inaczej znany jako zespół, o którym nikt nigdy nie pamięta. I to do tego stopnia, że jak kiedyś specjalnie przyjechali do Piły (!), żeby koncertować na jakichś lamerskich zawodach balonowych (!!) - wstęp absolutnie darmowy (!!!) - to słuchało ich może jakieś sto osób, z czego połowa znalazła się pod sceną prawdopodobnie z przypadku.
Prawdę powiedziawszy sama bym ich nie znała, gdyby nie szanowny pan Kaczkowski, który ich For America wrzucił na jedno z wydań płytowych swojego MiniMaxu, oraz inni trójkowi redaktorzy, którzy sami wyłuskali zalinkowaną tu perełkę spośród wielu innych ówczesnych premier płytowych, mniej lub bardziej godnych uwagi. Perełka była piosenką dnia, przez pewien czas utrzymywała się na liście przebojów, a potem bezpowrotnie odeszła w mroki niepamięci niewdzięcznych słuchaczy.
A przecież to jest takie ładne, i ta gitarka jest taka przytulna, i ten wokal jest taki ciepły, a ten huragan rozpętujący się w refrenie taki wszechogarniający, że po prostu nie rozumiem, jak można nie pamiętać o Red Boxie.
(Wiecie jak długo szukałam chwytów na gitarę do tej piosenki? CZTERY LATA. BO NIKOGO ONA NIE OBCHODZIŁA. Piosenki z kreskówek mają więcej opracowań gitarowych niż Red Box. No jprdl.)

Dzień 24 - piosenka zespołu, który nie powinien się rozpadać rozpływać się w niebycie
Oczywiście, że musiało się tutaj pojawić Hatifnats, o których fenomenie już kiedyś Wam opowiadałam. Nic tak nie wzbudza we mnie chęci wędrówki w nieznane, jak Horses from Shelville, w którym po prostu słyszę i widzę galop stada dzikich mustangów po pięciolinii tego utworu.
Jak ten zespół mógł tak po prostu sobie zniknąć po wydaniu jednej płyty, to mi się po prostu w głowie nie mieści. ;_;

Dzień 25 - piosenka nieżyjącego artysty
To dobry moment na Obowiązkowy Element Republikański.
Zastanawiam się czasem, czy gdyby Ciechowski żył, to dalej rozwijałby swoje hipsterskie, elektroniczne tendencje, którymi wtedy wyprzedzał epokę, a które teraz znalazłyby uznanie większości współczesnych słuchaczy. I czy przypadkiem nie poszedłby w tym za daleko i nie zacząłby nagrywać albumów przeładowanych elektroniką, które dla tej samej większości słuchaczy okazałyby się za ciężkie.
I czy śmierć artysty wkrótce po tym, jak wydał utwór o umieraniu, to nie zbyt daleko posunięta ironia, drogi Wszechświecie?

Dzień 26 - piosenka która sprawia, że masz ochotę się zakochać
Zaraz, przecież prawie wszystkie piosenki, które do tej pory zalinkowałam, opowiadają o miłości, icoteras?
Ano nic - to doskonała okazja na odhaczenie jeszcze jednego Obowiązkowego Elementu, czyli U2.
Kocham U2, odkąd pamiętam, i to właśnie ich piosenki towarzyszyły mi przy każdym, dosłownie każdym procesie zakochiwania. Przy rozpoczynaniu, przy rozstaniu, przy niespełnieniu, przy szczęśliwym zakończeniu - zawsze były odpowiednie i właściwe. Parafrazując wieszcza, U2 is love, U2 is life.

Dzień 27 - piosenka która łamie ci serce
Parafrazując innego wieszcza - I cri evrytim.
Przecież ta piosenka jest taka piękna. Przecież opowiada o wspaniałym, głębokim uczuciu. Tylko dlaczego jest w tym taka rozpaczliwa? Dlaczego mam wrażenie, że opowiedziana historia wcale nie skończyła się dobrze?
No i oczywiście, że płakałam przy jej odsłuchu na potrzeby zestawienia.

Dzień 28 - piosenka artysty, którego wokal uwielbiasz
Muzykę country oraz blues w większości przypadków darzę dalece posuniętą antypatią, której nie potrafię wyjaśnić. Może to te kowbojskie konotacje, może wrażenie jednolitości mimo różnorodności - zwyczajnie nie lubię i już.
Ale głos Johnny'ego Casha sprawia, że jestem w stanie wiele znieść. Nawet jego countrowo-bluesowo-westernowe aranżancje - choć w granicach rozsądku (na przykład w She used to love me alot). Johnny jest jak ten przyjaciel, którego fascynacji wielkimi pająkami nie jesteśmy w stanie zrozumieć, ale mimo to kochamy skubańca.
A wybrałam Hurt, bo w nim słychać przede wszystkim wokal - dojrzały, zmęczony, i dzięki temu idealnie odnajdujący się w tym coverze.

Dzień 29 - piosenka która przypomina ci dzieciństwo
W dzieciństwie przeczytałam książkę o tym tytule. I obejrzałam film o tym tytule. I do tego filmu Limalh napisało piosenkę o tym właśnie tytule. Nic więc nie zdefiniuje muzycznie mojego dzieciństwa lepiej, niż ten cukierkowy utworek z kiczowatymi wstawkami w wykonaniu jakiegoś elektronicznego piórniczka.

Dzień 30 - piosenka która przypomina ci ciebie
Są cztery znakomite powody, dla których tę właśnie piosenkę wybrałam.
Pierwszy - jej parodia jest przestarzałym memem, a ja uwielbiam memy, zwłaszcza te przestarzałe.
Drugi - ta sama parodia wykorzystuje fragmenty starej animacji He-Man, którą się całkiem jarałam za dzieciaka.
Trzeci - oryginał jest prawie z mojego rocznika, a więc to prawie przeznaczenie.
Czwarty - tekst totalnie opowiada o moich obecnych odczuciach co do życia, i opowiada całkiem ładnie, choć właściwie można by go streścić do krótkiego, emocjonalnego i precyzyjnego wykrzyknienia: WTF.
A poza tym fajnie się to gra na ukulele.

Dzień 31 - bo sierpień ma 31 dni, a wyzwanie tego nie przewidziało
Cóż lepszego mogę Wam zaproponować na muzyczne zakończenie miesiąca, niż najlepszą piosenkę na świecie? Polecam uwadze zwłaszcza głęboki i poruszający tekst. A także cały film, z którego piosenka pochodzi, a który jest satyrą na rock w ogólności.
_____________________________________________________________________________________

Tak, wiem, znów mam zaległości w internetach, że już nie wspomnę o tym jednodniowym opóźnieniu w publikacji. Dobre Mzimu płakało, jak się zorientowało. Ale czy wspominałam, że Pilkon już za 5 tygodni i w związku z tym musimy zintensyfikować działania promocyjne? I że ktoś te wszystkie promocyjne materiały musi zaprojektować, zgadnijcie kto?

No ale w ramach zadośćuczynienia Wam oraz patronującemu temu blogowi płaczącemu bóstwu w ciągu najbliższych paru dni poczęstuję Was konkretniejszym contentem - recenzją pewnego serialu animowanego połączoną z recenzją pewnego kinowego hitu, na który jutro się wybieram. A ponieważ jaram się tym jak helikopter w ogniu, pewnie zarwę noc, żeby tylko sformułować swoją niezwykle istotną opinię dotyczącą tego tematu. Jak zawsze możecie zgadywać, co to będzie.

Przy okazji - konkurs literacki oraz konkurs plastyczny ciągle trwają! Przygotowujecie coś dla mnie? A może potrzebujecie specjalnej inspiracji w postaci przykładowego opowiadania, które popełnił mój pilkonowy towarzysz niedoli współpracownik, a które możecie przeczytać sobie tutaj?

Podobne posty

3 komentarze

  1. Wiesz,podziwiam Cię. Znasz tyle piosenek! Napisałaś chyba najdłuższy odcinek! Dlaczego nikt tego nie skomciał? Czy ludzie tak bardzo nie lubią muzyki? Czekam na kolejne muzyczne posty. I potwory. Na nie przede wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz,podziwiam Cię. Znasz tyle piosenek! Napisałaś chyba najdłuższy odcinek! Dlaczego nikt tego nie skomciał? Czy ludzie tak bardzo nie lubią muzyki? Czekam na kolejne muzyczne posty. I potwory. Na nie przede wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie lubią muzykę, ale tylko tę, której sami słuchają. Preferencje innych interesują ich dopiero, kiedy lądują razem w jednym samochodzie z perspektywą wielogodzinnej podróży nad morze.
      - Weź przełącz te smęty.
      - Przecież Depeche Mode jest lepsze niż U2!
      - How dare u
      *biczfajt na tylnym siedzeniu*
      - A co powiecie na największe hity roku 2001?
      *qrwica intensifies*
      - TYLKO NIE JAZZ
      - Jak nie zmienisz radia, wyrzucę twoją Florence przez okno.
      - Natychmiast odłóż ten Rammstein!
      i tak dalej. #truestory

      Usuń

Fajnie, że jesteś! Możesz napisać mi komcia, korzystając z tego oto miniporadnika formatowania:

[b]tekst[/b] - pogrubienie
[i]tekst[/i] - kursywa
[a href="www.jakaśstrona.pl"]tekst[/a] - link ukryty

Zamiast nawiasów kwadratowych [] wstawiamy nawiasy ostre <>

Polecany post

Sims 4 - Legacy Challenge - prolog

Dziś będę odtwórcza  mam dla Was coś niesamowitego - Legacy Challenge dla Sims 4! Zainspirowana Projektem "Prokrastynacja" mego ...

Facebook

Blogger

Subscribe