Zwierzę się #6 - Figa i Figowce, tydzień pierwszy

10:14


Pamiętacie zapewne, co się działo w poprzednich Zwierzeniach i jaką podjęłam decyzję w sprawie kociego rozrodu. Oczywiście, moja decyzyjność jest, jak zawsze, bezbłędna i natychmiastowa - nim zdołałam znaleźć bardziej odpowiedzialnego weterynarza niż ostatnio, który byłby godzien podjęcia się sterylizacji mojej ukochanej córci, Figa znów zaczęła chodzić z brzuchem - nawet nie wiem, kiedy. Oh well.

I tym oto sposobem w domu Lunatyczki przybyło zwierza.

Pomiotów jest pięć - trzy białe z rudymi łebkami, jeden całkowicie rudy i jeden biało-rudo-czarny z kolorową mordką. Szczerze mówiąc po Fidze, szczycącej się dosyć oryginalną maścią, spodziewałam się czegoś ładniejszego, no ale najwidoczniej geny domniemanych kocich ojców, którzy w owym czasie kręcili się w okolicy, były silniejsze; jeden z nich był całkiem rudy, a drugi biały z czarną łatą na plecach i łbie (więc oczywiście nazywaliśmy go roboczo Kitlerem). Wróćmy jednak do początku tej historii.

Dostojna matrona w pełnej glorii swego majestatu.
Kiedy okazało się, że Figa znów jest w stanie odmiennym - szok! zaskoczenie! - bo przecież nie przestaliśmy wypuszczać jej na zewnątrz, nie załatwiliśmy jej tabletek antykoncepcyjnych ani nic, #odpowiedzialnirodzice - zaczęliśmy się pospołu nad nią trząść, żeby nie powtórzyła się poprzednia historia i żeby tym razem szczęśliwie donosiła to, co miała donosić.

No ale nie przestaliśmy wypuszczać jej na zewnątrz ani nic. #odpowiedzialnirodzicebardzo 

A ona czasem nawet skakała z parapetu. A przecież wiadomo, jak się kończy skakanie w ciąży z parapetu!!1


Figa jednak wyglądała na spokojną i dumną, jakby już była stateczną matroną, matką medalowego miotu. Grubła i grubła, żarła za czworo, przychodziła się przytulać i wędrowała na spacery po dworze. I tak mijały tygodnie, aż przyszedł niedzielny poranek. Czemu to zawsze jest niedziela, nie mam pojęcia.

Figa akurat przybiegła z podwórka po nocnej eskapadzie.

Tak, wyrzucaliśmy ją na noc na dwór, bo ostatnimi czasy Figa niewyrzucona na noc na dwór miała w zwyczaju dzikie napierdalanie po regałach o trzeciej nad ranem, dopóki nie wstałam i nie wyrzuciłam jej na dwór.

Przybiegła więc, wskoczyła na łóżko i standardowo zaczęła drzeć mordę, co oznaczało, że mamy się obudzić i godnie ją przywitać. Następnie pobiegła zjeść i wypić, a następnie znów wskoczyła na łóżko i zaczęła drzeć mordę, co oznaczało, że idzie spać, a my mamy się obudzić i godnie ją pożegnać.

Tym razem jednak nie chciała się położyć i darła mordę jakoś inaczej - z wydatnie zwiększoną częstotliwością, zaangażowaniem oraz liczbą decybeli. Generalnie brzmiało to zupełnie jak: "Ludzie, rodzę, dajcie akuszerkę!". Wciąż drąc mordę, wlazła pod łóżko, a następnie pod komodę, najwyraźniej w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na wydanie potomstwa. W tej sytuacji poczułam konieczność podjęcia interwencji.

- FIGA, PRZECIEŻ WIESZ, GDZIE JEST TWOJE MIEJSCE!

Miejsce było przygotowane już od dawna w łazienkowej szafce, o czym przypominałam jej codziennie, ale najwidoczniej mało skutecznie. Widząc, że Figa miota się po pokoju jak nota bene kot z pęcherzem, zwlekłam się więc z łóżka - no przecież to niedzielny poranek, ludzie! - i wskazałam jej szafkę, w której powinna uskuteczniać swoje działania porodowe.

Figa doceniła moje zaangażowanie, zamknęła mordę i wlazła do środka, a ja, uspokojona, że wybrane miejsce jej się podoba, wróciłam do łóżka.

Nie minęła jednak minuta, a Figa również wróciła do łóżka. I, rzecz jasna, zaczęła drzeć mordę tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- NO DOBRA, IDĘ Z TOBĄ, JA PIERDZIELĘ.

Wróciłam z Figą do łazienki i znów wskazałam jej szafkę, a Figa znów wlazła do środka. I z tego środka zaczęła pytająco drzeć mordę.

- TAK, JESTEM.

Jeszcze raz rozdarła mordę.

- TAK, BĘDĘ TU Z TOBĄ SIEDZIAŁA, NO JA PIERDZIELĘ.

Uspokojona Figa zamknęła się ostatecznie i przystąpiła do akcji porodowej, a ja przystąpiłam do odmrażania sobie nerek i przyległości, siedząc w piżamie w zimnej łazience. Trwało to godzinę; co jakiś czas Figa darła mordę pytając, czy jestem, na co odpowiadałam, że TAK, JESTEM, JA PIERDZIELĘ; po czym uspokoiła się ostatecznie i nie pytała już więcej. Uznałam jej milczenie za zgodę na opuszczenie stanowiska i wymknęłam się z łazienki, żeby się ubrać w dwadzieścia swetrów.

Jakiś czas później wraz z Księciem zdecydowaliśmy zapuścić żurawia na kocią porodówkę, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Do tej pory bowiem nie otwieraliśmy szafki, tłumacząc sobie, że nie chcemy stresować rodzącego kota; a tak naprawdę obawiając się kolejnego nieprzyjemnego widoku i powtórki z rozrywki w postaci utylizacji martwych płodów, czego naprawdę nie polecam i nie życzę.

Kiedy jednak w końcu przemogliśmy własne lęki i zajrzeliśmy w karton, okazało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku - w tym akurat momencie Figa piastowała dwa małe Figowce, mimochodem rodząc sobie trzeciego. Widząc, że wszystko jest żywe i ruchliwe i że Figa świetnie sobie sama radzi, zostawiliśmy ją w spokoju. I poszliśmy świętować wielkie urodziny kocich pomiotów, OMG, trzy małe śliczne koteczki, zostaliśmy dziadkami, ale będzie super!!1

Mniej więcej w porze przedobiadowej Figa wychynęła z szafki i zameldowała nam komplet pięciu sztuk. Od tej też pory większość czasu spędza z nimi w kartonie, pozwalając sobie na najwyżej dwugodzinne wyjścia w odstępach trzech-czterogodzinnych. Oczywiście, skoro tylko ciążowe hormony jej opadły, już nie chce się przytulać, a głaskanie znosi z cierpiętniczą miną, więc w tej kwestii wszystko wróciło do normy.

Stan techniczny potomstwa na chwilę obecną.
Figowce tymczasem mają już ponad tydzień i z każdym dniem są coraz większe; no ale tak to bywa, kiedy dzień poświęca się wyłącznie na spanie i jedzenie. Generalnie są straszliwie nudne - bo tylko śpią i jedzą - i niefotogeniczne - bo siedzą w jednym miejscu, i do tego w ciemnej szafce, a Figa nie pozwala ich wyjmować.

Kiedy ostatnio, korzystając z jej nieobecności, przemieściłam je z kartonem do łóżka, żeby zrobić im chociaż jedno zdjęcie, Figa, wróciwszy do pokoju, doznała ciężkiego szoku i od razu rzuciła się na ratunek, łapiąc jedną z klusek w zęby z zamiarem zaniesienia jej z powrotem do łazienki. Na moje próby perswazji reagowała warczeniem i uparcie powracała do kartonu, próbując złapać i przetransportować któregoś z Figowców, więc musiałam odnieść karton do szafki - nacieszyłam się nim całe pięć minut, yay.

Generalnie jednak Figa nie ma nic przeciwko temu, byśmy zaglądali do kartonu i głaskali małe, gibające się łebki, a nawet byśmy brali pełzające kocięta w ręce i odkładali z powrotem na właściwe miejsce - czyli blisko Królowej Matki. Jeden z młodych - rudy - bije po prostu rekordy odległości; już trzy razy wyturlał się z szafki, co zaowocowało wymianą kartonu na taki z wyższymi ściankami, żeby niesforny wędrowniczek nie mógł zbyt daleko pełzać. Choć, oczywiście, ruchy takiego małego kluska są teoretycznie dosyć ograniczone, ten jednak podrywa łeb najwyżej jak się da i nie zważając na fakt, że wydatnie mu on ciąży, o czym świadczą niekontrolowanie gibiące się ruchy, dzielnie prze do przodu.

Ze względu na walory wizualne Kolorowa Mordka jest moją osobistą faworytką.
Oprócz tego kociaki syczą, kiedy wyczuwają zapach inny, niż figowy. Przyznam, że trochę mnie to dziwi, bo jeszcze żadne cudze młode na mnie nie syczały, a co dopiero takie maleńkie - tymczasem te, solidarnie, na widok (eee... zapach?) mojej ręki otwierają szeroko papy i robią "sap-sap-sap". To urocze. I obawiam się, że wynika z odziedziczonego charakteru matki.

I tak sytuacja prezentuje się na dzień dzisiejszy. Pewnie będę miała dla Was nieco ciekawsze historie, kiedy towarzystwo trochę podrośnie.

I zacznie buszować po pokoju.

Cała piątka.

O Boru.

Muszę schować kable.

Podobne posty

14 komentarze

  1. Wow! to się pokociło, no, no...
    takie małe syczące to ciekawostka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Ale potem sobie uświadomiłam, jaką zołzą jest ich matka i przestałam się dziwić. :D

      Usuń
  2. Moje też syczały! Jak kilka dni po ich narodzinach musiałam wyjechać na dwa tygodnie i zastałam je już fikające. Ale szybko mnie zaakceptowały, pewnie też ze względu na pacyfistyczny charakter ich mamusi.
    Pamiętam, że okociła się w otwartym garażu, w bardzo niedostępnym miejscu. Żeby ocenić sytuację, musiałam wsadzać tam aparat i nie spaść z drabiny, a potem dopiero oglądać zdjęcia. Jak postanowiła się przenieść, stwierdziłam, że w nowym gnieździe jest mniej kociaków, niż oszacowałam na fotce. I faktycznie, zapomniała o dwóch dzieciakach. A może z góry uznała, że służba dokończy za nią? :D
    Jakiś czas później znowu je przeniosła, bo dziecko sąsiadów nagle wyjątkowo często zaczęło nas odwiedzać. I tym razem tylko my wiedzieliśmy, gdzie dalej siedziały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dobrze wiedzieć, że problem syczenia jest ogólnokrajowy i nie musi oznaczać stałej niechęci do właściciela. :D

      Wow, ja z kolei nie spotkałam się jeszcze z kotką, która by tak często przenosiła młode - zazwyczaj wszystkie zostawały z kociętami tam, gdzie je ulokowaliśmy, a w całym moim życiu pomagałam piastować ze trzydzieści miotów...

      UPIERDLIWE DZIECIAKI TO NAJWIĘKSZE ZŁO JAKIE MOŻE DOTKNĄĆ MAŁE ŚLICZNE KOTECZKI.

      Usuń
  3. O Bogowie! Cały bukiet kiciusiów! Mityczny bukiet kiciusiów! Przyjm me gratulacje, Szanowna Matko, Szanownej Matki! Oby pociechy się zdrowo chowały znalazły dobre domy.
    Miałam kiedyś pięć jamniczych osesków (też rude) i wspominam tamten czas z rozrzewnieniem. Pochowaj kable, wełniane skarpetki i pożegnaj się z firankami. No i naucz się patrzeć pod nogi, pod doopę, do pralki i do kibla, zanim spuścisz ładunki. Trust me- wiem z doświadczenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję wielce, i oby z dobrymi domami było tak, jak mówisz.
      (no ale póki są małe, co się nacieszę, to moje :D)

      A weś, psie pomioty też miałam - z konieczności w domu, bo to była zima! - i były one przynajmniej dwadzieścia razy bardziej problematyczne niż kocie, począwszy od kwestii gabarytowych (raczej nie mogłabym ich trzymać w łazienkowej szafce) na higienicznych skończywszy (no bo, tak jakby, nie chciały się same myć i po każdym karmieniu trzeba było je kąpać, bo wszystkie zawsze były umoczone w kaszy po uszy; nie wspominając o tym, że nie chciały załatwiać się do kuwety).

      Nie mam firanek, yas, jeden problem mniej! A tak poza tym to chyba dam radę - byle sikały tam, gdzie trzeba, a nie na wykładzinę, jak ich matka w latach szczenięcych. :D

      Usuń
  4. O jeny, jakie słodkie! Ja też mam kocie i warchalka morskiego jednego. Kocie a raczej Kocia jest no dzika, znaczy się wszystkiego się boi. :D Ale te Twoje rude śliczne <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :D A jak Kocia dogaduje się z gryzoniem? Jak mieliśmy przez pewien czas w domu królika, to pies się z nim ganiał po pokoju - w celach czysto rekreacyjnych - ale za to kot capnął go za zad i chciał zjeść, także ten...

      Usuń
  5. Prześliczne maluchy !!! Uważajcie jeszcze na ....herbatę ... Nasze kociaki wypijały ją z wielkim zaangażowaniem :):) . Cieszcie się, że jeszcze są w fazie sen-żarcie-defekacja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ciekawe co mówisz, tyle kotów miałam i żaden herbaty nie chciał, za to Figa ubóstwia Kubusie. Młode będziemy jeszcze testować pod kątem preferencji. :D

      No właśnie tak się zaczynam zastanawiać, czy to tak źle, że one tylko śpią i jedzą?...

      Usuń
  6. O mój bożuuuuuu.. jakie one są przesłodkie *___* Całe szczęście, że tym razem jednak wszystko potoczyło się bez problemu ;) Gratulacje dla dumnych dziadków. Nic tylko ci zazdrościć takiej ślicznej i futerkowej gromadki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, sama sobie normalnie zazdroszczę, i pielęgnuję to uczucie, bo jeszcze nie wiem, co to będzie, jak zaczną wyłazić z kartonu...

      Usuń
  7. Słodziaczki <3 Cieszę się, że tym razem wszystko się udało i życzę dużo cierpliwości dziadkom ;-)

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że jesteś! Możesz napisać mi komcia, korzystając z tego oto miniporadnika formatowania:

[b]tekst[/b] - pogrubienie
[i]tekst[/i] - kursywa
[a href="www.jakaśstrona.pl"]tekst[/a] - link ukryty

Zamiast nawiasów kwadratowych [] wstawiamy nawiasy ostre <>

Polecany post

Sims 4 - Legacy Challenge - prolog

Dziś będę odtwórcza  mam dla Was coś niesamowitego - Legacy Challenge dla Sims 4! Zainspirowana Projektem "Prokrastynacja" mego ...

Facebook

Blogger

Subscribe