Zwierzę się #5 - Wieści z frontu

12:15



To nie będzie wesoły post. Nie będzie też zawierał zbyt dużej ilości zdjęć. I będzie dotyczył ciąży Figi, którą się pochwaliłam najwyraźniej przedwcześnie. Możecie się zatem domyślić, co się zadziało. Zacznijmy jednak od początku.

Figa ma już prawie rok. Jest już zatem poważniejsza i doroślejsza niż ten szajbus, jakiego mieliście okazję poznać w poprzednich zwierzoniowych wpisach - nie skacze po meblach, nie ugania się za każdą muchą, jaką widzi, oraz mniej domaga się zabawy, a więcej wspólnego odpoczynku.

Wynika to nie tylko z jej dorosłości, ale również z faktu, że odkąd poczuła podwórkowy zew natury, coraz trudniej było ją utrzymać w domu. A ponieważ całą rodziną jeździmy do pracy i w domu zazwyczaj nie ma nikogo, kto upilnowałby kota przed wchodzeniem w miejsca niedozwolone, zamykaliśmy ją w naszym pokoju.

Efektem odkrytym poniewczasie było obszczane łóżko.

Efektem najbardziej efektownym była ucieczka Figi przez uchylone poddaszowe okno i, najwyraźniej, brawurowy skok z dachu.

Szukaliśmy jej po polach i nieużytkach dwa dni i dwie noce, i kiedy już straciliśmy wszelką nadzieję, następnego dnia rano kicia, cała i zdrowa, wjechała do domu, gdy tylko otworzyłam drzwi frontowe. Najpierw wymiziała się o nas, następnie rzuciła się do miski, jakby dwa dni nie jadła oh wait, po czym znowu się wymiziała, a na koniec uwaliła się spać - i spała cały dzień i całą noc.

Od tego dnia stwierdziliśmy, że nie warto się kopać z kotem, i zaczęliśmy ją wypuszczać na zewnątrz bez dozoru, wiedząc, że zawsze wróci, jeśli nie do nas, do przynajmniej do żarcia - i ten system wciąż doskonale się sprawdza.

Jakiś czas później Figa doświadczyła drugiej w życiu rujki - pierwszą przeszła bezpiecznie w domu.

Oh well - powiedziałam - nie będziemy walczyć z naturą, a poza tym mówio, że dobrze jest, jeśli zwierzę przed sterylizacją raz zajdzie w ciążę. Aw yesss - pomyślałam - będą śliczne małe Figowce!!!

No więc, nie przestaliśmy wypuszczać Figi samopas, Figa poznała paru kolegów... no i w miarę upływu czasu nagle okazało się, że bardzo chce być głaskana (!), włazi na kolana (!!) i domaga się przytulania (!!!). Oprócz tego zaczęła wtranżalać karmę na kilogramy, no i, naturalną koleją rzeczy, zgrubła od tego żarcia.

No i od ciąży.

Spoko lajcik - powiedziałam - damy radę, pierwszy miot zazwyczaj nie jest jakiś superurodzajny, zresztą widać, że nosi w tym bebzonie najwyżej dwie kocie parówki, więc zmieszczą się z nami w pokoju, a potem je wydamy, na pewno miliony ludzi będzie je chciało, bo będą śliczne, a do tego czasu razem z Figą się nimi zajmiemy, a co się z nimi nabawię, to moje. Ale czad - pomyślałam - jak będą śliczne i kochane, to na pewno wszyscy się ze mną zgodzą, żeby zostały z nami już na zawsze!!!

To było jakiś miesiąc temu, a potem nadszedł ubiegły tydzień.

Figa już była w widocznej ciąży - miała dwa pokaźne bagaże po bokach, co absolutnie nie przeszkadzało jej świetnie bawić się na dworze z rudym koleżką od sąsiadów (#justfriends, Rudy jest trochę młodszy od Figi i jeszcze nie ogarnia idei stosunków damsko-męskich). Jednocześnie jednak, kiedy wracała do domu i nie była na tyle zmęczona, by spać, łaziła po pokoju i próbowała po kolei otworzyć każdą szafkę i szufladę, do jakiej była w stanie sięgnąć.

Weekend był dla nas pełen wrażeń. W soboto-niedzielę o drugiej w nocy wróciliśmy do domu z szalonej imprezy w wypożyczalni gier planszowych, pozdrawiam ekipę - podobnie było w soboto-piątek, i podobnie mieliśmy w perspektywie jakieś cztery godziny snu, bo w niedzielę trzeba było wcześnie zrywać się na Ważny Wyjazd Artystyczny. Książę zasnął tak, jak się położył, ale mi nie dane było zaznać odpoczynku, bowiem Figa czekała na nas absolutnie wyspana; zatem gdy tylko weszłam do łóżka, zaczęła łazić po pokoju i drzeć mordę. Więc zaproponowałam:

- Figa, spierdalaj.

Figa nie przyjęła propozycji, za to wpadła na pomysł, że dobrym pomysłem na podniesienie mnie z łóżka będzie buszowanie w szafkach. Nienawidzę, jak Figa buszuje w szafkach, bo kończy się to wyrzuceniem na podłogę wszystkiego, co jej się w szafce nie podoba, a przy sprzyjających warunkach jeszcze rozszarpaną gąbką kąpielową. Poczułam jednak, że tym razem nie chodzi o zwykłe robienie na złość. Wstałam więc, wybrałam ulubioną kocią szafkę - w łazience - poświęciłam karton, w którym dotychczas trzymałam lalkowe trupki, i wymościłam go starą wykładziną, tworząc potencjalną porodówkę. I rzekłam do kota, pogodzona z myślą, że znowu się nie wyśpię, i gotowa na przyjęcie każdej ilości potomstwa:

- Figa, właź.

Figa wlazła, wylazła, wróciła do pokoju i poszła spać na swoją poduszkę.

A ja spałam dwie godziny.

Następnego dnia o świcie Figa obudziła się równie gruba, co dnia poprzedniego, oraz rześka i radosna jak prosiątko w deszcz, i z takim samym entuzjazmem udała się na zewnątrz, aby latać po drzewach ze swoim rudym koleżką. My natomiast ruszyliśmy na Ważny Wyjazd Artystyczny, godzinę drogi od domu, na którym produkowaliśmy się instrumentalnie, aż widowni się znudziło - zjedliśmy jeszcze obiad w uroczym gronie złożonym z gospodarza księdza i tamtejszej scholi, i o siedemnastej ruszyliśmy w drogę do domu.

Po powrocie zgarnęłam Figę z podwórka. Figa wydała mi się... chudsza, ale nie na tyle, że można by powiedzieć, że urodziła już wszystko, co miała światu do zaoferowania. No cóż, może kocie parówki tylko ułożyły się w kolejce do wyjścia i akurat trafiliśmy na ten piękny moment?

Weszłam do pokoju i ujrzałam zakrwawioną pościel. I rzekłam:

- WTF

Przyjmijmy, że pod naszą nieobecność Figa jakoś wróciła do domu i okociła się, co za niespodzianka, w naszej pościeli. Tylko dlaczego potem znów poszła na dwór? Dlaczego ciągle jest trochę gruba? I gdzie, do cholery, jest ten miot, który wykociła?

Przeszukaliśmy wszystkie zakamarki pokoju i łazienki i wcale od tego nie zmądrzeliśmy. Kociąt, czy choćby pozostałości po nich, nigdzie nie było - jedynym dowodem na poród był chudszy kot i upaprana kołdra.

Well. shit.

Przyjęliśmy, że być może miot był martwy - może był to tylko jeden kociak - więc Figa wyniosła go z domu, a w najgorszym wypadku go zeżarła.

Została jeszcze kwestia samej Figi, której ciągle wisiały bagaże po bokach - choć nie tak imponujące jak poprzednio - a poza tym krwawiła z tyłka. Obmacałam ją po brzuchu i odniosłam wrażenie, że jeszcze coś tam jest; ale ciężko mi było stwierdzić, czy jeszcze jakiś kociak, czy może łożysko, czy jeszcze coś innego, co Figa powinna z siebie wypchnąć i z powodu czego wciąż krwawi. Sama kicia nie wydawała się przejęta sytuacją - nie darła mordy, łasiła się jak zawsze i nie straciła apetytu godnego pandy z tasiemcem, co udowodniła, wtranżalając całą michę żarcia.

Obserwowałam ją do późna, a na noc profilaktycznie zamknęłam w łazience - gdyby rzeczywiście zechciała podjąć akcję porodową, ma tam legowisko i pewnie sobie poradzi. Poza tym rano trzeba było wstać do pracy, a chciałam się WRESZCIE WYSPAĆ.

 W poniedziałkowy poranek z duszą na ramieniu zajrzałam do łazienki - ale nie zobaczyłam armagedonu ani ścian spływających krwią. Figa wyglądała jak wcześniej, była pogodna, wyspana i nażarta, i domagała się wypuszczenia na podwórko.

- No dobra - rzekłam. - Skoro ona sama twierdzi, że nic jej nie jest, to w porządku. Ale jeśli po powrocie z pracy dalej będzie kapać z tyłka, pojedziemy do weterynarza.

Wróciłam z pracy, kiedy Figa była już w domu. Wciąż na nic się nie skarżyła. I wciąż kapała z tyłka.
- No dobra - rzekłam. - Figa, właź do torby.
- Spierdalaj - zaproponowała Figa.

Operacja zapakowania kota do torby trwała dziesięć minut i wymagała współpracy dwóch sprawnych osób. Niestety, jechać musiałam już sama. Położyłam torbę na siedzenie pasażera, żeby mieć ją pod ręką, w razie gdyby jej zawartość dostała wścieklizny; miałam bowiem w pamięci dwie samochodowe przejażdżki z Figą i ani razu nie była ona zachwycona ideą zamknięcia w szybko przemieszczającej się puszce - łaziła po nas i darła mordę.

Tym razem jednak nie dostała wścieklizny, ale rozsunęła zamek, żeby wystawić łeb na zewnątrz. Na początku z nią walczyłam, ale kiedy prawie wjechałam przez to do rowu, dałam spokój - głaskałam ją tylko po wystawionym łebku, żeby ją (i siebie) uspokoić, i żeby zapobiec jej wędrówkom wewnątrz auta. Kicia jednak całą drogę siedziała spokojnie i ciekawie rozglądała się dookoła - wygryw 1.

Zajechałyśmy przed pierwszą znaną mi lecznicę w Pile - zarówno pierwszą po drodze, ale też pierwszą, którą odwiedziłam z innym zwierzem i było spoczko. Zasiadłyśmy w poczekalni - Figa w torbie, ja w strachu - i czekałyśmy, aż weterynarz i klientka skończą entuzjazmować się swoimi doświadczeniami z hodowlą rasowych psów. Przemknęło mi przez myśl, że jeśli weterynarz jest #teampieski to może nie lubić kotów - w dodatku nierasowych - ale no bez kitu, przecież nie po to jest się weterynarzem, żeby jedne zwierzęta lubić bardziej, nie?

Pani z pieskiem w końcu wyszła, pan weterynarz takoż; patrzy na nas i mówi:

- Kot w torbie!

Szybko rozważyłam zasadność trzymania kota w torbie - dotychczas wydawało mi się to rozsądne. W torbie będzie łatwiej ją trzymać, jakby zaczęła szaleć, no i nie zapaskudzi wszystkiego dookoła, kapiąc z tyłka. Ale może robię źle? Może tu się przychodzi ze zwierzętami bezpośrednio w ramionach? Albo na prześlicznych smyczach z kryształami Swarovskiego, jak ta pani z pieskiem? Może gdyby torba była rasowa - chociaż z Adidasa - wywarłabym lepsze wrażenie???

Dobra, YOLO, tu chodzi o życie mojej córki!
- Tak, kot w torbie. - i walnęłam kota w torbie na stół.
Teraz sobie myślę, że mogłam zarzucić sucharem i na zdanie "Kot w torbie" odrzec z wdziękiem "A nawet Figa!" Figi można nosić w torbie. Najlepsze riposty przychodzą po fakcie.

Walnęłam więc kota w torbie na stół i wyłuszczyłam panu weterynarzu swoje udręki. Opowiedziałam mu, jak to wszystko było, co podejrzewam, co przypuszczam, a co jest faktem, i że na chwilę obecną kot kapie z tyłka i mam wrażenie, że ciągle nosi coś w bagażach. Pan weterynarz powiedział, że można odnieść takie wrażenie, a to kapanie to pewnie oczyszczanie po porodzie, no ale zbadamy.

Wymiętosił Figę za bagaże w taki sposób, o jakim w internecie mówi się, że absolutnie nie wolno, bo można zrobić krzywdę i kotu, i bagażom - no ale może ja się nie znam, przecież nie jestem weterynarzem - i mówi, że jego zdaniem nic tam nie ma - no a zdanie weterynarza > zdanie właściciela - ale jeśli pani nalega, to możemy zrobić USG, tylko to kosztuje dodatkowo i trzeba golić - skoro pan zniechęca, to nie nalegam, no cóż. Poza tym Figa naprawdę nie wyglądała na chorą czy obolałą, więc przyjęłam, że najwyraźniej faktycznie nic jej nie jest.

Uspokoiłam się trochę i skorzystałam z okazji, żeby umówić kota na potencjalną sterylizację (możliwa w każdy wtorek, proszę dzwonić) i otrzymać tabletkę na odrobaczenie. Uiściłam i oddaliłyśmy się z ulgą z lecznicy.

W samochodzie Figa nawarczała na mnie, kiedy próbowałam namówić ją do pozostania w torbie; ostentacyjnie usiadła na fotelu z tyłu i w takim układzie spokojnie odbyłyśmy drogę powrotną do domu. W domu odkryłam, że przestała kapać z tyłka - wygryw 2. Spać kładliśmy się dużo spokojniejsi.

O piątej rano obudziła mnie Figa drąca mordę. Nie było to jednak standardowe darcie z rodzaju rusz swoją leniwą dupę i dosyp mi karmy do miski, bo już widać dno; raczej chodź ze mną, chodź ze mną, ale tak szybko! Poza tym zobaczyłam, że jednak nakapała nam z tyłka na świeżą pościel. Well, shit.

Uzbrojona w telefon z latarką ruszyłam do łazienki, żeby sprawdzić porodówkę - teren był czysty, ale Figa ewidentnie domagała się towarzystwa. Wpuściłam ją więc do szafki, przymknęłam drzwiczki i usiadłam obok w oczekiwaniu. Jakiś czas później kicia wyszła, spojrzała na mnie intensywnie i miauknęła. Nie bardzo chciałam wiedzieć, co tam się stało. Figa jednak nie ustępowała.
- Zobacz, zobacz!
- Nienienienie
- No zobacz, zobacz!
- Nienienienie nie chcem
- No zobacz, zobacz, do jakiego konowała mnie zabrałaś!
I wymownie wskazała wzrokiem na mój telefon z latarką.

Zebrałam się więc w sobie. Otworzyłam szafkę. Przystąpiłam do oględzin.

NiemaniemaniemaniemaO #&@#($#@

Myślałam, że mam zwidy, ale nie. Na porodówce leżały... leżało... leżał kawał mięsa w kształcie niewykształconego kociątka. I drugi kawał mięsa, o połowę mniejszy, w kształcie zbliżonym do kuli.

WELL, SHIT

Akcja trwała trzy godziny - Figa wchodziła do szafki, robiła swoje, po czym wychodziła i prosiła o posprzątanie. W sumie wykociła... dwa większe kawałki mięsa, które prawdopodobnie od początku brałam za docelowe dwa kocięta, i cztery mniejsze kawałki mięsa w kształcie kulek.

A WETERYNARZ ICH NIE WYCZUŁ.

SZEŚCIU MARTWYCH PŁODÓW.

CO ZA DEBIL.

Chociaż może to i lepiej. Może gdyby je wyczuł, kazałby robić USG i cesarkę; a jeśli nie umie nawet dobrze pomacać kota w poszukiwaniu zaawansowanej ciąży, to jak miałby dobrze zrobić operację?!

No ale nic to. Figa przeżyła i ma się dobrze - z powrotem jest domyślnie chudziutka i znów je jak ptaszek, chyba że wraca z podwórkowych wojaży. Hormony też zaczynają jej się normować - wczoraj nawet chciała się bawić i po staremu zaatakowała mnie w rękę (zapomniałam, że miłość aż tak boli).

Obecnie jedynym naszym problemem jest podawanie Fidze tej chędożonej tabletki na odrobaczenie.

Podobne posty

9 komentarze

  1. O rety, jaka smutno-straszna historia! Ale przyznaję, o ja nieczuła!, że w kilku miejscach to się nawet głośniej zaśmiałam ... Wyrazy współczucia dla Figi, a dla Ciebie gratulacje za ogromny talent pisarski, kiedy będzie książka??!!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. „[…] dobrze jest, jeśli zwierzę przed sterylizacją raz zajdzie w ciążę” – to bzdura. „Kotka musi okocić się chociaż raz” to mit, który jedyne, co powoduje, to zwiększenie się populacji bezdomnych zwierząt.
    Dobrze, że nie skończyło się gorzej. Mam jeszcze w pamięci ostatni poród mojej kotki, który był jednym z najbardziej stresujących doświadczeń w moim życiu. Matka olała obawy, twierdząc, że „kotka dwa razy się okociła bez problemów, to przy trzecim nic się nie stanie” (mniejsza o to, że prosiłam o wysterylizowanie kota już dawno temu). Oczywiście, „brak problemów” objawił się tym, iż z kotką trzeba było jechać do weterynarza, bo mimo dwugodzinnego parcia nie była w stanie urodzić (*). Przynajmniej po trzecim razie rodzice w końcu doszli do wniosku, że chyba jednak miałam rację i pora na sterylizację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram. To kolejny mit, który tylko szkodzi zwierzętom. Miałyście wątpliwą przyjemność przekonać się, jak się kończy takie "urodzenie raz dla zdrowia". A mogło się skończyć tragicznie, gdyby nie wydaliła z siebie martwych płodów, a czujność uśpiona przez tego (jakże kompetentnego) weterynarza... znam kotkę, której to wszystko wewnątrz pogniło i ledwo uszła z życiem.
      Dobra dla zdrowia to jest sterylka w okolicach pierwszej rui, nie ciąże. Nie zwlekajcie z zabiegiem, bo zaraz znowu zaciąży i nie wiadomo jak wyjdzie tym razem, szkoda kicię narażać.

      Usuń
  3. Nie lepiej byłoby Figę zoperować jednakże?

    OdpowiedzUsuń
  4. biduleńka Figa, niewesoła Ty!
    też jestem za sterylizacją...
    tulę wirtualnie niedoszłą Mamę

    OdpowiedzUsuń
  5. Przykro mi, ale dzielne z Was dziewuchy! Mój tatko, w poprzednim życiu, był weterynarzem i mówił, że przez to nienawidzi kotów, bo to strasznie skryte skurwysyny i nigdy, na 100% nie wie co takiemu dolega.

    Może chcecie pluszaka na pocieszenie?

    Ps.: Moją Kluskę nosiłam w plecaku. Podczas jazdy wyłaziła z niego, właziła Małżonowi na kolana i "kierowała" samochodem. Moja obecna kocica jeździ w transporterku i bawi się z nami w "Zdążyć przed pawiem" tudzież: "Złap bombę zanim wypłynie przez kratki".

    OdpowiedzUsuń
  6. Smutna historia, ale dobrze, że Figa zdrowa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja sie sprzeciwiam tak długim przerwom pomiędzy postami, ja chce nowa notkę. Dzie lalki, dzie Simsy?!

    OdpowiedzUsuń
  8. w torbie ,bo nie w odp kontenerku, kontenerek skutkuje tym ze kot zawiesza sie na kratce i"drze mordę" i próbuje wyjść "dołem"

    uśmiałam się przy figowym" spierdalaj"


    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że jesteś! Możesz napisać mi komcia, korzystając z tego oto miniporadnika formatowania:

[b]tekst[/b] - pogrubienie
[i]tekst[/i] - kursywa
[a href="www.jakaśstrona.pl"]tekst[/a] - link ukryty

Zamiast nawiasów kwadratowych [] wstawiamy nawiasy ostre <>

Polecany post

Sims 4 - Legacy Challenge - prolog

Dziś będę odtwórcza  mam dla Was coś niesamowitego - Legacy Challenge dla Sims 4! Zainspirowana Projektem "Prokrastynacja" mego ...

Facebook

Blogger

Subscribe